22.10.2012

Matura, wrzesień

http://sarahstilton.wehearit.com
Przyznam, że miałem zamiar napisać ten post już dwa tygodnie temu jako podsumowanie września, aczkolwiek jak widać, nie udało mi się. Można by tu mówić o tym jakże pospolitym braku czasu, etc., ale zwyczajnie nawet nie myślałem o blogu przez długi czas. Z kolei pomysł na takie podsumowania narodził się nagle i wcielam go właśnie - właściwie bez większego namysłu. Chcę potem móc zajrzeć do tych postów na przykład w marcu i spojrzeć na ten cały burdel z dystansu. Mam tu na myśli moją delikatnie niezorganizowanie, które jeszcze gdzieś tam odbija się echem w weekendy, ale jest już coraz lepiej!

Pisałem w poprzednim poście o planie, który ułożyłem na ten rok, jednak dostałem w pierwszym tygodniu obuchem przez łeb. Mianowicie, cały, dosłownie cały, plan poszedł się pieprzyć. Spodziewałem się tego, ale niekoniecznie w tak radykalnej formie. Być może był on zaplanowany zbyt szczegółowo, być może to wina wszystkich zajęć dodatkowych, które ustabilizowały się dopiero w tym tygodniu (i o których za chwilę). Nie zmienia to jednak faktu, że działam od ponad miesiąca bez planu. Oczywiście z kalendarzem nie rozstaję się ani na krok i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Nawet nie dlatego, że można nieco odciążyć umysł, ale z powodu tej satysfakcji, kiedy mając przed oczyma całą kartkę zapisaną  zadaniami, mogę namiętnie skreślać wszystko, co zrobiłem do tej pory. To bardzo motywujące, kiedy widzimy, że zostały nam na przykład już TYLKO trzy rzeczy do zrobienia. Z drugiej strony, kiedy nam się nie chce, widzimy, jak dużo czasu zmarnowaliśmy, ile mogliśmy zrobić. Zdecydowanie polecam kalendarz tym, którzy go jeszcze nie mają!

Następną kwestią jest szwedzki, który planowałem rozpocząć od rozpoczęcia roku szkolnego i... do tej pory zrobiłem z książki jedną lekcję, co zajęło mi jakieś 10 minut. Zamierzałem uczyć się go w niedziele, ale wyszło na to, że ten dzień jest najgorszym z całego tygodnia. Postanowiłem więc, że odpuszczę sobie na razie jego naukę, bo jeśli to ma być niesystematyczne, to wolę nie robić tego wcale.

Chyba o tym nie pisałem, ale mam ambicje na maturę rozszerzoną z hiszpańskiego. W tym celu szukałem szkoły, która oferuje takowe kursy. Wystosuję przy okazji ostrzeżenie dla tych, którzy trafiliby tak jak ja na szkołę językową Dialogo w Poznaniu. Nie będę produkować elaboratu jak to było, co się stało, etc. - jeśli jest ktoś zainteresowany, może po prostu zapytać. Mogę powiedzieć tylko, że szkoła ta zrobiła mnie w jajo i zostałem bez kursu w połowie września. Teraz na szczęście wszystko wróciło do równowagi i z ogromną motywacją pracuję na zajęciach indywidualnych!

Jeśli chodzi o język angielski to widzę, że odkąd kupiłem słownik angielsko-angielski (swoją drogą, Cambridge, polecam!) i zacząłem tworzyć fiszki angielsko-angielskie, uczę się bardziej na zasadzie domyślenia się, co dane słowo oznacza, a nie jego dosłownego znaczenia. To z kolei przynosi pewien zabawy efekt uboczny, który zauważyłem na korepetycjach z angielskiego - tłumacząc coś z angielskiego na polski, nie potrafię znaleźć czasami odpowiednika w swoim ojczystym języku dla angielskiego słowa. Nie dlatego, że go nie znam, po prostu nigdy się go nie uczyłem.

Co zaś się tyczy języka hiszpańskiego, pewnego dnia rzuciłem się trochę na głęboką wodę i przez Skype'a zacząłem po prostu rozmawiać. Pewnie, że nie była to rozmowa o wpływie filozofii na literaturę, ale temat przyziemny, jednak dałem radę. Co nie zmienia faktu, że ten Hiszpan musiał się strasznie męczyć.

Na teraz to tyle. Resztę spiszę w październikowym poście, czyli prawdopodobnie za tydzień lub dwa.
Do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz